sobota, 25 lutego 2012

O zapomnianym wydarzeniu literackim - pismo "WIELOCZAS - LE TEMPS PLURIEL"

 Życie literackie drugiej emigracji niepodległościowej, t. II, pod red. B. Czarneckiej i J. Kryszaka, Toruń 2004 (link do źródła)

Zapomniane wydarzenie - Magdalena Kozioł o "Wieloczasie" (PDF - ściągnij)
        KOMENTARZ (AW)

        W artykule "Wieloczas - wydarzenie zapomniane" Magdalena Kozioł opisała  w szczegółach i dosyć przejrzyście chronologię zdarzeń, jakie złożyły sie na nieudaną próbę utworzenia takiego miejsca na Ziemi, gdzie doświadczana przez Polaków na uchodźstwie (i nie tylko) "wielorakość" kulturowa mogłaby być wykorzystana dla tworzenia nowych dóbr kultury polskiej w ówczesnym Wolnym Świecie. Zadaję sobie dzisiaj jednak być może nie całkiem błahe pytanie: co mogło być powodem faktu, że autorka nie wspomniała ani jednym słowem o tym, że w roku 1975 na zawsze zaniechałem dalszej współpracy z londyńskim kwartalnikiem "Oficyna Poetów i Malarzy" (red. Czesław Bednarczyk), by od tamtego czasu publikować niemal wyłącznie w również londyńskim tygodniku "Wiadomości" (red. Stefania Kossowska). Otóż profesor, pod którego opieką pisany był wspomniany artykuł o zapomnianym wydarzeniu, a był nim Marek Pytasz (Uniwersytet Śląski), prawdopodobnie nie przekazał wszystkich informacji (dot. również i mojej osoby), jakie bardzo szczodrze zostały mu udostępnione aż dwakroć podczas jego przyjazdów do Paryża bodajże w latach 1999 i 2000. Muszę wspomnieć o tym, że przekazując ksero ważnych materiałów dot. Éditions du Temps Pluriel, nie wiedzieliśmy jeszcze o związku profesora z t.w. o pseudonimie "Zbyszek31497". Kto by bowiem pomyślał, że także i po upadku komuny w Polsce, moje poczynania będą interesować "ludzi z tamtych czasów". Ale to chyba taki już mój los, że w Polsce kontaktowali się ze mną ludzie czesto zainteresowaniach budzących wątpliwości.

     Wrócę jednak jeszcze do czasopisma, które nie miało szans, by zaistnieć na scenie kultury polskiej, nawet nie dlatego, że było dwujęzyczne (o tym za chwilę), ani też nie dlatego, że od polskich fundacji, do których zwracaliśmy się z prośbą o pomoc finansową, dostaliśmy odpowiedzi odmowne (szwajcarska poinformowała nas ponadto, że mają pieniądze tylko dla młodych poetów - mimo, że średnia wieku u nas nie przekraczała chyba 35 lat), ale zapewne przede wszystkim dlatego, że nie stanowiliśmy ugrupowania, które mogłoby zainteresować polityków. Szczerze przedkładaliśmy kulturę nad politykę w nadziei jednak, że mocna kultura wyzwoli naród polski od zapaści w polityce. Rzecz jasna, w czasach kiedy szaleje pożoga, nie należy uprawiać wędkarstwa, ale prawdy, jakich wtenczas łaknęliśmy, były jednak wyższego rzędu niż wędkarstwo.

      Pominąłem jednakże fakt bodaj najważniejszy dla tego wywodu, że - właściwie jak się później okazało - tych domniemanych wolnościowych polskich poetów i malarzy wśród rzesz "Polaków zatrzymanych przez stan wojenny poza granicami Kraju" wcale nie było aż tak wielu, by można ufundować prawdziwie twórcze czasopismo poetycko-artystyczne. A przecież taki był nasz cel.

     Jeszcze kilka słów o dwujęzyczności "Wieloczasu", no, i o samym tytule, jaki usiłowałem nadać pismu. Dzięki dwujęzyczności zdołaliśmy dotrzeć do tutejszej prasy, a nawet do dziennika telewizyjnego "Antenne 2", co w pewnym sensie umożliwiło nam wydanie drugiego podwójnego zeszytu pisma. Redagowanie czasopisma w dwóch językach równolegle stało się jednakże przysłowiową kulą u nogi biorąc pod uwagę wątłe fundusze, jakimi redakcja dysponowała. Gwoli anegdoty, podobno ktoś na Montmartre zwrócił zakupiony egzemplarz "Wieloczasu" żądając zwrotu pieniędzy od kolportera, ponieważ zapłacił aż 50 franków, a czytać by mógł tylko połowę - po polsku). Słowo "wieloczas" bylo przekładem z francuskiego, ponieważ jako członek redakcji francuskiego pisma poświęconego poezji "Phréatique", przygotowywaliśmy akurat numer na temat "le corps pluriel" (dało mi to okazję do napisania wiersza pod tytułem "Les Corps et les biens de la liberté", co w polskim przekładzie oddałem - niestety - trochę mniej poetycko: "Kiedy utonęła wolność") i podobało mi się pojęcie wielorakiego (pluriel) postrzegania świata.

      Warto chyba przytoczyć jeszcze jedną anegdotę. Myślę, że to Leszek Szaruga (który podczas "czasu wojennego" przebywał w Berlinie i utrzymywał z redakcją "Wieloczasu" kontakt korespondencyjny) sprawił, że w internecie pod hasłem "wieloczas" można dzisiaj natrafić na pełne niepewności poszukiwania racji bytu (potrzebę definicji) dla tego nowego wyrazu w dzisiejszej polszczyźnie.

Przeszukaj ten blog

Archiwum bloga